Wywiad Pani Prezydentowej Jolanty Kwaśniewskiej dla ONET.PL
Zdjęcie Pani Prezydentowej Jolanty Kwaśniewskiej udostępniła Fundacja "Porozumienie Bez Barier", zdjęcie: Marta Jeżewicz.
Na wywiad z Panią Prezydentową Jolantą Kwaśniewską czekałam chwilę. Udało się. Dzisiaj oddaję na Państwa ręce ten sympatyczny i jakże intrygujący wywiad, w którym poruszamy różne tematy… Inspiracją do naszej rozmowy stało się pojęcie "dobra" bowiem "czynienie dobra, kiedy jest robione uczciwie i z głębi serca, uszlachetnia i powoduje spokój w sercu i sumieniu…".
Monika Jabłońska: Pani Prezydentowo, kiedy narodził się pomysł na założenie Fundacji Porozumienie Bez Barier, czy to był spontaniczny odruch serca, czy raczej decyzja do której dojrzewała Pani latami?
Pani Prezydentowa Jolanta Kwaśniewska: Spontaniczny odruch serca sprawił, że zarówno ja, jak i mój mąż zawsze byliśmy blisko ludzi. Rozmawialiśmy z nimi, nie tylko w czasie przeróżnych spotkań, ale także podczas podróży, zakupów, spacerów z psami. Przystawaliśmy, wsłuchiwaliśmy się w ich problemy.
Dzisiaj sytuacja wygląda podobnie, nadal otaczają mnie ludzie, którzy chcą ze mną rozmawiać, radzić się, prosić o pomoc. Chętnie biorę udział w rozmaitych spotkaniach, organizowanych w najbardziej odległych zakątkach Polski, pozwalających mi poznawać nowych ludzi, próbować znaleźć odpowiedzi na zadawane mi pytania.
Od momentu kiedy mój mąż został wybrany na urząd Prezydenta zaczęłam otrzymywać setki listów z prośbami o wsparcie. Starałam się jak najwięcej swojego czasu poświęcać tym, którzy prosili o pomoc, ale w pewnym momencie zrozumiałam, że sama nie zdołam odpowiedzieć na lawinowo rosnącą korespondencję a w dodatku w wielu przypadkach opisywane sprawy wymagały podjęcia konkretnych działań. Wtedy postanowiłam, że założę Fundację. Ty był październik 1996 roku. Fundacja rozpoczęła swoją działalność kwietniu, roku 1997.
MJ: Czy Pani wykształcenie prawnicze okazało się pomocne przy prowadzeniu Fundacji, jeśli tak, to w jakim stopniu?
JK: Oczywiście, wykształcenie prawnicze jest ogromnie przydatne przy różnego rodzaju działaniach. Kiedy jeszcze nie byłam Pierwszą Damą, prowadziłam własną działalność gospodarczą. Miałam biuro obrotu nieruchomościami i wiedza prawnicza bardzo ułatwiała mi pracę. Jest ona także ważna dzisiaj, w codziennych działaniach, zwłaszcza wtedy, kiedy prowadzi się taką organizację, jaką jest Fundacja. Bycie w zgodzie z przepisami jest rzeczą oczywistą, ale często – gdy się jest prawnikiem – łatwiej jest redagować pisma, prowadzić różnego rodzaju rozmowy, które mają doprowadzić do pozyskania sprzymierzeńców dla tych celów, które realizowała i realizuje ciągle Fundacja. Od lat współpracuje z nami Kancelaria Prawna Pana Mecenasa Andrzeja Kratiuka i to ona czuwa, aby nasze działania były nie tylko zgodne z prawem, ale też transparentne i pożyteczne. A mnie, jako założycielce Fundacji, wiedza prawnicza ułatwia czuwanie nad prawidłowym działaniem każdego przedsięwzięcia.
MJ: W jakiej sytuacji funkcja Pierwszej Damy Polski okazała się być najskuteczniejszym podium do mówienia o filantropii w Polsce na forum międzynarodowym? Czy w sercu utrwaliły się z tego okresu jakieś wyjątkowe momenty, do których Pani często wraca?
JK: Wielkim przeżyciem dla mnie był udział w pogrzebie Matki Teresy w Kalkucie. Reprezentowałam Prezydenta na tej wyjątkowej uroczystości. Spotkałam wiele osób z całego świata przybyłych, by pożegnać tę niezwykłą kobietę, która zrobiła tyle dobrego dla milionów osób na całym świecie.
Spotkałam wtedy Królową Fabiolę, ówczesną Królową Belgii. Miałam przyjemność lecieć z nią rządowym samolotem z Delhi do Kalkuty i to dzięki niej poznałam bardzo wielu uczestników ceremonii pogrzebowej. Królowej Zofii opowiedziałam o tym, że bardzo chciałabym zorganizować w Polsce spotkanie Pierwszych Dam w celu uczczenia rocznicy złożenia przez Polskę projektu Konwencji Praw Dziecka. Była ona zaprezentowana przez prof. Adama Łopatkę na forum Komisji Praw Człowieka ONZ. Wydało mi się rzeczą ze wszech miar ważną i uzasadnioną, żeby obchody rocznicy ratyfikacji odbyły się w Polsce. Poprosiłam Królową Zofię, żeby zechciała przyjąć moje zaproszenie, a ona pomogła mi zachęcić inne Królowe do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. Dzięki temu wydarzeniu po raz pierwszy zaistniałam na arenie międzynarodowej.
Wkrótce potem rozpoczęłam realizację programu „Tęczowy Most”. Pierwsze zajęcia odbyły się pod Olsztynkiem. Zaprosiłam stu młodych nastolatków z kilkunastu krajów świata, w tym dzieci Bałkańskie, gdzie niedawno przetoczyła się wojna domowa. Pojechałam dwukrotnie do Sarajewa i na moje zaproszenie przyjechało stamtąd 40 nastolatków, by wziąć udział w projekcie, który został opracowany przez świetnego polskiego psychologa Wojciecha Eichelbergera i grono jego współpracowników. Uczyliśmy ich czym jest tolerancja. W ciągu 10 dni młodzież została – jak ja to nazwałam – „zaszczepiona szczepionką przeciwko nienawiści”. Ten projekt zakończył się ogromnym sukcesem. Byliśmy bardzo szczęśliwi widząc, w jaki sposób odnosiły się do siebie dzieciaki, które jeszcze 10 dni temu nie chciały ze sobą rozmawiać. A potem widzieliśmy, jak powstawała najprawdziwsza przyjaźń. Stworzyliśmy podręcznik (manual) umożliwiający innym wykorzystywanie naszych doświadczeń.
Kolejne obozy odbyły się na Cyprze i w Kirgistanie. Marzyłam, żeby takie obozy odbywały się pod różnymi szerokościami geograficznymi. Wszędzie jest tak dużo nietolerancji, nienawiści, niezrozumienia. Miałam przyjemność mówić o tych obozach na sesji, która odbywała się w 2001 roku w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wydaje mi się, że ten model pracy z młodzieżą, który został zaproponowany przez zespół Wojtka Eichelbergera, miałby szansę zmienić tę sytuację w bardzo wielu krajach. Kontynuacją „Tęczowego Mostu” był projekt „Klub Szkół Tolerancji”.
MJ: Jako żona Prezydenta Polski, reprezentowała Pani kraj podczas wielu międzynarodowych wydarzeń dotyczących filantropii i spotykała najwybitniejszych ludzi z całego świata? W trakcie tych spotkań i rozmów, jakie wyłaniały się największe problemy ludzkości? Jakiej pomocy ludzie najbardziej potrzebują?
JK: To trudne pytanie, zwłaszcza, że w tej chwili mamy ogromną ilość różnorodnych wyzwań, które stoją przed wieloma krajami. Myślę, że dawno świat nie był w tak trudnym momencie i pod względem politycznym i pod względem społecznym. Mamy wiele nierozwiązanych sytuacji, choćby tych, które dotyczą uchodźców. Dużym problemem jest nierówność społeczna: z jednej strony ogromna ilość osób o niewyobrażalnym bogactwie, z drugiej – setki milionów osób żyjących w skrajnej biedzie. Wymaga to podjęcia pilnych, konkretnych działań.
Zastanawiamy się co czynić – w skali Europy i w świata – aby uczynić świat bardziej sprawiedliwym. Jesteśmy jako społeczeństwa bardziej egocentryczni niż kiedykolwiek, nastawieni na własne osiągnięcia. Żyjemy w pogoni za sukcesem, sławą, pieniędzmi. Chcemy mieć coraz więcej i więcej. Nie myślimy o tym, że posiadamy już dosyć i możemy podzielić się z innymi tym wszystkim, co mamy. Trudno nam zrozumieć tych, którzy nie mają nic, opuszczają swoje miejsca zamieszkania i rozpraszają się po świecie w poszukiwaniu lepszych warunków do życia.
To, co w tej chwili obserwujemy w Europie, to są problemy związane z emigracją, z problemem syryjskim, który okazał się potwornie trudny do rozwiązania. Równocześnie wielu młodych ludzi szuka pracy w krajach, gdzie mogą otrzymać lepszą zapłatę. Dobrym przykładem będą młodzi polscy lekarze, inżynierowie, informatycy, którzy emigrują z Polski w poszukiwaniu lepszych zarobków i lepszej przestrzeni dla rozwoju swoich rodzin. Dużym problemem jest także problem alienacji. Rzeczywistość zdominowana przez nowe technologie sprawia, iż coraz więcej osób żyje w świecie wirtualnym. Już małe dzieci otrzymują smartfony i nierzadko więcej czasu spędzają na Facebooku niż w realnym świecie – świecie, który staje się dla nich coraz mniej zrozumiały, a coraz bardziej przerażający i obcy. Wszelkie przedmioty są nieustannie wymieniane na nowsze modele. Nie próbujemy naprawiać zarówno rzeczy, jak i relacji między ludźmi. To już troszkę taki świat, który coraz trudniej mi zrozumieć i zaakceptować.
MJ: A jakiej pomocy ludzie najbardziej potrzebują?
JK: Potrzebują rady jak znaleźć drogę do drugiego człowieka, jak nie czuć się samotnym, zagubionym, bezużytecznym. Potrzebują też bliskości drugiego człowieka, pochylenia się nad nim. Każdy z nas chciałby czuć się osobą „zaopiekowaną”, szanowaną i potrzebną.
MJ: Jak jest misja Pani Fundacji? Jakie działania podejmujecie aby osiągnąć jej cele?
JK: Fundację założyliśmy po to, aby nieść konkretną, realną pomoc. Kiedy odwiedzałam kliniki onkologii dziecięcej, wiele osób prosiło mnie na przykład o sfinansowanie przeszczepu szpiku kostnego dla dziecka. Nie byłam w stanie sprostać tym wszystkim prośbom.
Żeby pomóc jak największej grupie chorych dzieci, nasza Fundacja wybudowała – w ramach Akademii Medycznej na ulicy Dębinki w Gdańsku – Klinikę Onkologii Dziecięcej. Rocznie około 30 tysięcy dzieci otrzymuje tam fachową pomoc, a w dodatku cały proces leczenia odbywa się w kolorowym, bajkowym wnętrzu. To wnętrze to nasz autorski pomysł na tworzenie dla chorych dzieci przestrzeni umożliwiających im czucie się dzieckiem nawet w czasie choroby i cierpienia.
Nasza Fundacja przez 20 lat dofinansowała przeszło 600 oddziałów szpitalnych oraz przychodni, które stworzyły dla dzieci przyjazny, kolorowy świat w ramach programu „Motylkowe Szpitale”. Kolejne programy Fundacji to: stypendia dla tysięcy najbardziej zdolnych dzieci, głównie z terenów wiejskich oraz program „Otwórzmy dzieciom świat”, pokazujący najdalsze zakątki naszego globu tym dzieciom, które straciły swoich rodziców – głównie ojców – podczas pełnienia służby na rzecz kraju: górników, policjantów, wojskowych, strażaków.
Od lat uczestniczę działaniach prowadzonych w ramach światowego programu „Vital Voices”, pomagających kobietom w doskonaleniu umiejętności zarządzania i przywództwa oraz umacniających kobiety w przekonaniu, że mogą inicjować pozytywne zmiany w swoim otoczeniu.
Od kilku lat Fundacja realizuje program „Oswajanie Starości”. Zauważyliśmy, że są dziesiątki stowarzyszeń i fundacji działających na rzecz dzieci, ale organizacji, które by niosły konkretną pomoc seniorom, jest niewiele. Starość jest w Polsce szczególnie smutna i samotna. Niskie emerytury, bardzo słabo działająca pomoc medyczna i socjalno-bytowa, a także rosnące zaaferowanie pogonią za sukcesem i finansami młodszego pokolenia sprawiają, że coraz więcej osób myśli o nadchodzącej starości z wielkim niepokojem. To poczucie zagrożenia potęguje dodatkowo kumulowanie się zaniedbań ze strony urzędów i instytucji odpowiedzialnych za jakość życia seniorów. Polska nie ma pomysłu na zagospodarowanie potencjału osób starszych: ich wiedzy, doświadczenia, umiejętności. Ignoruje ich chęć bycia osobami żyjącymi aktywnie i ciekawie. Dzisiaj około 17% naszego społeczeństwa to seniorzy powyżej 60 roku życia. Za 30 lat będzie nas przeszło 30%. Na całą sytuację bardzo niekorzystnie wpływa panujący od lat kult młodości, będący wynikającą ze strachu i frustracji próbą odwlekania momentu zmierzenia się z tym, co w życiu jest nieuniknione: starzeniem się i odchodzeniem. W ramach programu „Oswajanie Starości” propagujemy działania zmierzające do tworzenia i utrwalania więzi międzypokoleniowych, do wzajemnej pomocy, do tworzenia relacji opartych na wzajemnym szacunku. Jednym z elementów tego programu jest finansowanie powstawania na terenie Domów Pomocy Społecznej specjalnych pomieszczeń, gdzie mogłyby się odbywać spotkania pensjonariuszy z rodziną i gośćmi. Są to „Kąciki Babci i Dziadka”. Musimy starości przywrócić godność. Zapewnić jej należyte miejsce we własnych domach i miejscach pracy, w życiu społecznym i w naszych sercach.
MJ: Czy założenie i prowadzenie Fundacji, czynienie dobra, ukształtowało Panią jako człowieka i w jakimś stopniu wpływa na Pani życie?
JK: Fundacja jest w tej chwili dla mnie najważniejsza. Pasjonuje mnie możliwość realizowania celów, które sami sobie stawiamy. Myślenie o nowych problemach do rozwiązania jest dla mnie czymś ogromnie inspirującym. Osoby, które poznałam na mojej drodze i które wspierają mnie w Fundacji mają wiedzę, doświadczenie i wrażliwość społeczną.
Jestem osobą szczęśliwą, spełnioną. Mam wspaniały dom, kochającą się rodzinę. Zakładając Fundację wierzyłam, że jest to najlepszy sposób na pożyteczne, spełnione życie. Spotykałam bardzo wielu ludzi, którzy potrzebowali pomocy i nie mam wątpliwości, że właśnie te spotkania – z osobami, którym mogę pomóc – dają mi ogromną satysfakcję, poczucie sensu życia, uświadamiają, jak szczęśliwym jestem człowiekiem. Każdy powinien umieć podarować cząstkę siebie tym, którzy tego wsparcia potrzebują. Myślę, że właśnie wtedy, kiedy miałam szansę bywania w szpitalach onkologicznych lub hospicjach, potrafiłam najlepiej wykorzystywać swój czas jako Pierwsza Dama.
Ale często nie miałam zbyt wiele czasu dla córki. Nie było mnie przy niej kiedy zdawała maturę, kiedy się działy ważne momenty w jej życiu, bo były sprawy związane ze sprawami państwa. Wtedy nauczyłam się bardzo intensywnego wykorzystywania każdej wolnej minuty. Kiedy mieliśmy wolny weekend, spotykaliśmy się z całą rodziną. Przyjeżdżał mój tata, nasze siostry. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak wielkim szczęściem jest to, że mamy siebie, że jesteśmy zdrowi, silni i mamy chęci do wspólnego spędzania wolnego czasu. Te spotkania wykorzystywaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy. Cieszyliśmy się z rzeczy małych, ze wspólnego gotowania, chodzenia na spacery, spotykania się z ciekawymi ludźmi, spędzania czasu z naszymi psami.
Wydaje mi się, że często nie doceniamy tego co przynosi nam życie, co dał nam los. Dopiero wtedy, kiedy stajemy w obliczu trudnych zdarzeń, kiedy choruje lub odchodzi ktoś bliski, żałujemy bardzo, że nie spędziliśmy razem więcej czasu, wielu chwil, które były nam dane. Nie zdążyliśmy powiedzieć sobie o wielu rzeczach, które były dla nas ważne, że nie powiedzieliśmy słowa „kocham” komuś, kto był dla nas ważny. Spotykając przez całe życie wielu wspaniałych ludzi, wielkich – ale jednocześnie skromnych – myślałam jaki to siłacz, siłaczka, jakie przeciwności losu spotykał na swojej drodze i jak wspaniale potrafił/a sobie z tym poradzić. Takie spotkania kształtowały mnie i mój stosunek do życia.
MJ: Pani Prezydentowo, dlaczego – Pani zdaniem – ludzie maja potrzebę czynienia dobra?
JK: Często nad tym się zastanawiałam. Uczestniczyłam w różnych ciekawych spotkaniach, w czasie których na ten temat rozmawialiśmy. Dla mnie czynienie dobra było i jest czymś naturalnym. Uznałam, że wtedy, kiedy Polacy zdecydowali się zagłosować na mojego męża, by wybrać go na najwyższy urząd w państwie i wspierać jego decyzje, to moim obowiązkiem było próbować spełnić pokładane w nas nadzieje, dziękować za oddany głos, za ten gest, który uczynili i pełnić funkcję Pierwszej Damy najlepiej jak potrafię. Ponieważ wydawało mi się, że to wszystko, to jest jeszcze mało i ludzie oczekują na bardzo konkretne działania, założyłam Fundację. Wiem, że dzięki temu udało mi sie zrobić wiele dobrego. Z drugiej strony robimy to także dla siebie, dlatego, że takie są nasze przekonania, obyczaje. Tak zostaliśmy wychowani.
Wiele osób uczestniczy w różnego rodzaju akcjach dobroczynnych na pokaz, ale jestem przekonana, że znacznie więcej ludzi robi to z głębi serca. Myślę, że każdy z nas czuje się o wiele lepiej w sytuacji, kiedy może dawać niż kiedy musi wyciągać rękę o pomoc. Czynienie dobra, kiedy jest robione uczciwie i z głębi serca, uszlachetnia i powoduje spokój w sercu i sumieniu. Pozwala nam ze spokojem wstawać z łóżka i patrzeć na własne odbicie w lustrze bez niechęci, a wieczorem spokojnie zasypiać. Wszystkim tego życzę.
Bardzo dziękuję za rozmowę.